schwob_logo

schwob

 
Wróć do książki

Fragment

Żywoty urojne

Marcel Schwob

Przekład Maryna Ochab

EMPEDOKLES

Bóg domniemany

Nikt nie wie, gdzie się urodził ani jak przyszedł na świat. Zjawił się na złocistych brzegach rzeki Akragas, w pięknym mieście Agrigente, wkrótce po tym jak Kserkses kazał wychłostać morze. Słuch szedł tylko, że jego przodek zwał się Empedokles i że nikt go nie znał. Chyba należy przez to rozumieć, że, jak na boga przystało, był swoim własnym synem. Jego uczniowie wszak zapewniają, że nim przemierzył w chwale sycylijskie krainy, już czterokrotnie żył na naszej ziemi, będąc raz rośliną, raz rybą, raz ptakiem, raz znów młodą panną. Nosił płaszcz z purpury, na który spadały jego długie włosy; na głowie miał opaskę ze złota, na stopach spiżowe sandały, w rękach wieńce plecione z wełny i wawrzynu.

Uzdrawiał chorych nakładaniem rąk i deklamował wiersze na homerycką modłę, z patetycznym zaśpiewem, stojąc na wozie i wznosząc głowę do nieba. Tłum ciągnął za nim i padał na kolana, by słuchać jego wersów. Pod czystym niebem oświetlającym łany ściągali zewsząd ludzie z naręczami darów. Z rozdziawioną gębą słuchali, jak opiewał wykuty z kryształu boski nieboskłon, i masę ognia, którą zwiemy słońcem, i miłość, która jest jak wielka kula i mieści w sobie wszystko.

Mówił, że wszystkie istoty są tylko rozproszonymi kawałkami tej kuli miłości, w którą wcisnęła się nienawiść. I że miłością nazywamy pragnienie połączenia się, wymieszania i stopienia w jedno, aby znaleźć się jak niegdyś w łonie sferycznego boga, które niezgoda rozbiła. Wzywał dnia, kiedy po wszystkich przemianach dusz boska kula znów się nadmie. Albowiem świat jaki znamy jest dziełem nienawiści, a jego rozpad będzie dziełem miłości. Tak śpiewał w miastach i w polu, a pochodzące z Lakonii spiżowe sandały dźwięczały na jego stopach, a przed nim grały cymbały. Tymczasem z paszczy Etny biła kolumna czarnego dymu i rzucała cień na Sycylię.

Empedokles owijał się purpurą i przepasywał złotem niczym król w niebiosach, podczas gdy pitagorejczycy snuli się w lichych lnianych tunikach i łapciach z papirusa. Mówiono, że potrafił zdjąć ropę z oczu, usunąć guzy i wyciągnąć ból z członków; błagano go, by poskromił deszcze i huragany; zatrzymywał burze w kręgu wzgórz; przegnał febrę z Selinunte, kierując wody dwóch rzek w koryto trzeciej, a tamtejsi mieszkańcy uczcili go jako boga: wystawili mu świątynię i wybili monetę z jego obliczem obok oblicza Apollona.

Jeszcze inni twierdzili, że był jasnowidzem, i że nauczył się od perskich magów sztuki nekromancji oraz posiadł wiedzę o ziołach, które wpędzają w obłęd. Pewnego dnia, kiedy wieczerzał u Anchitosa, jakiś furiat wpadł do sali z wyciągniętym mieczem. Empedokles wstał, podniósł rękę i zaśpiewał wers Homera o czarach, które przynoszą znieczulenie. Od razu moc ziela zawładnęła szaleńcem: zamarł w miejscu z podniesionym mieczem, zapomniawszy o wszystkim, jakby wypił łagodną truciznę rozpuszczoną w pienistym winie z czary.

Chorzy opuszczali miasta i szli za nim, otaczał go tłum nędzarzy. Do orszaku dołączały kobiety. Całowały poły jego drogocennego płaszcza. Jedna nazywała się Pantea i była córką szlachcica z Agrigente. Miała zostać poświęcona Artemidzie, ale uciekła od zimnego posągu bogini i powierzyła swoje dziewictwo Empedoklesowi. Oznak ich miłości nie było widać, gdyż Empedokles zachowywał boską obojętność. Wypowiadał się wyłącznie w metrum epickim i w dialekcie jońskim, choć lud i jego wyznawcy posługiwali się doryckim. Wszystkie jego gesty były uświęcone. Do ludzi zbliżał się tylko po to, by ich błogosławić albo leczyć. Najczęściej milczał. Żaden z tych, co szli za nim, nigdy nie zaskoczył go we śnie. Widziano go tylko w majestacie.

Pantea odziana była w cienką wełnę i złoto. Włosy miała starannie utrefione wedle mody z Agrigente, gdzie życie toczyło się leniwie. Czerwona wstęga podtrzymywała jej piersi, a podeszwy jej sandałów słodko pachniały. Co do reszty, to ciało miała piękne i długie, nader ponętnej barwy. Nie możemy zapewnić, że Empedokles ją kochał, lecz zlitował się nad nią. Oto bowiem wiatr z Azji zasiał na polach sycylijskich dżumę. Czarne palce zarazy dotknęły wielu ludzi. Nawet zwierzęta leżały na skraju łąk i widywało się tu i ówdzie łyse martwe owce z rozdziawionym pyskiem i sterczącymi żebrami. Pantea osłabła od choroby. Upadła u stóp Empedoklesa i przestała oddychać. Otaczający ją ludzie podnieśli jej sztywne członki, skąpali je w winie i aromatach. Rozwiązali czerwoną wstęgę ściskającą młode piersi, owinęli ciało bandażami. Otwarte usta podwiązano wstążką, zapadnięte oczy nie widziały już światła.

Empedokles spojrzał na nią, zdjął ze skroni złotą opaskę i nałożył na jej czerep. Na piersiach dziewczyny złożył wieniec z profetycznego wawrzynu. Odśpiewał nieznane wiersze o wędrówce dusz i trzykrotnie kazał jej wstać i iść. Ludzi obleciał strach. Przy trzecim wezwaniu Pantea wyszła z królestwa cieni, jej ciało ożyło i stanęło na nogi, okutane śmiertelnym całunem. I lud ujrzał, że Empedokles budzi zmarłych.

Ojciec Pantei, Pyzianakt, przyszedł oddać cześć nowemu bogu. Na jego ziemiach rozstawiono pod drzewami stoły do libacji. U boku Empedoklesa stanęli niewolnicy z wielkimi pochodniami. Heroldowie ogłosili uroczystą ciszę, jak na misteriach. Przy trzecim czuwaniu pochodnie nagle zgasły i noc ogarnęła czcicieli. Rozległ się doniosły głos: „Empedoklesie!” Kiedy zabłysło światło, Empedoklesa nie było. Ludzie już go więcej nie zobaczyli.

Struchlały niewolnik opowiedział, że widział czerwoną kreskę pnącą się w ciemnościach na szczyt Etny. W bladym brzasku poranka wierni wspięli się po jałowych zboczach góry. Z krateru buchał snop płomieni. Na poboczu gorejącej otchłani znaleziono śród porowatej lawy strawiony ogniem spiżowy sandał.

Kapitan Kid

Różne są zdania co do tego, z jakiego powodu nazwano tego pirata koźlątkiem (Kid). Nadanie, którym Wilhelm III król Anglii powierza mu w 1695 misję na galerze Przygoda, zaczyna się tymi słowy: „Naszemu wiernemu i ulubionemu kapitanowi Williamowi Koźlątku, komendantowi itd. itp. Cześć”. Ale to pewne, że od tamtej pory był to jego przydomek. Jedni mówią, że jako człowiek elegancki i wyrafinowany zwykł nosić zawsze, w walce i u steru, delikatne rękawiczki z koźlej skórki z mankietami z flandryjskiej koronki; inni zapewniają, że popełniając najgorsze zbrodnie, wołał: „Ja, którym łagodny i dobry jak nowonarodzone koźlątko”; jeszcze inni utrzymują, że chował złoto i klejnoty do miękkich safianowych worków, a nabrał tego zwyczaju w dniu, kiedy splądrował statek z ładunkiem rtęci, którą wypełnił tysiąc sakiewek, do dziś spoczywających pod ziemią na zboczach pagórka na wyspach Barbados. Dość wiedzieć, że na jego banderze z czarnego jedwabiu wyhaftowane były trupia czaszka i łeb koźlątka, i że tak samo wygrawerowana była jego pieczęć. Ci, co poszukują licznych skarbów, które ukrył na brzegach kontynentu azjatyckiego i amerykańskiego, puszczają przed sobą czarne koźlątko, które powinno beknąć w miejscu, gdzie kapitan zakopał łupy; nikomu jednak się nie powiodło. Nawet sam Czarnobrody, który dostał cynk od dawnego majtka kapitana, Gabriela Loffa, znalazł na wydmach, gdzie dziś wznosi się fort Providence, tylko rozrzucone w nieładzie krople rtęci łyskające w piasku. Próżno szukać, kapitan Kid oświadczył przecież, że z powodu „człowieka z krwawym cebrzykiem” kryjówki pozostaną na wieki nieznane. Ów człowiek prześladował go bowiem przez całe życie, a po śmierci Kida nawiedza jego skarby i stoi na ich straży.

Lord Bellamont, gubernator Barbados, zirytowany ogromnymi łupami piratów w Indiach Zachodnich, wyposażył galerę Przygoda i uzyskał od króla dla Kida zlecenie na komendanta. Kid od dawna zazdrościł słynnemu Irlandczykowi, który łupił wszystkie konwoje; obiecał lordowi Bellamontowi, że zdobędzie jego szalupę i sprowadzi go wraz z kamratami na stracenie. Przygoda wiozła na pokładzie trzydzieści armat i stu pięćdziesięciu ludzi załogi. Kid wylądował najpierw na Maderze, gdzie zaopatrzył się w wino; potem na Bonaviście, gdzie zaopatrzył się w sól, wreszcie na San Jago, gdzie zaopatrzył się w całą resztę. Stamtąd pożeglował do wejścia na Morze Czerwone, gdzie w zatoce Perskiej znajduje się wysepka zwana Kluczem do Baba.

Tam kapitan Kid zgromadził kompanów i kazał im wciągnąć na maszt czarną banderę z trupią czaszką. Wszyscy przysięgli na topór żelazne posłuszeństwo regulaminowi piratów. Każdy marynarz miał prawo głosu i równy tytuł do świeżych zapasów żywności i mocnych napojów. Gry w karty i w kości były zabronione. O ósmej wieczór światła i świeczki miały być zgaszone. Jeśli któryś chciał pić później, pił na pokładzie, po ciemku, pod gołym niebem. Nie przyjmowano na pokład kobiet ani młodych chłopców. Tego, kto by ich sprowadził w przebraniu, czekała kara śmierci. Armaty, pistolety i kordelasy musiały być w pogotowiu i wypucowane. Spory rozstrzygano na lądzie, szpadą bądź pistoletem. Kapitan i kwatermistrz mieli prawo do dwóch trzecich łupów; mistrz, bosman i artylerzysta do półtorej; pozostali oficerowie do jednej i ćwierci. W dzień sabatu grajkowie odpoczywali.

Pierwszy statek jaki spotkali był holenderski, dowodzony przez szypra Mitchella. Kid wciągnął na maszt francuską banderę i rzucił się za nim w pogoń. Statek natychmiast pokazał francuskie barwy, na co pirat zawołał do nich przez tubę po francusku. Szyper miał na pokładzie Francuza, który odpowiedział. Kid zapytał go, czy ma paszport. Francuz powiedział, że ma. „A więc – odpowiedział Kid – z racji paszportu i woli boskiej uznaję cię za kapitana tego statku”. I zaraz kazał go powiesić na rei. Potem kazał wprowadzić Holendrów pojedynczo, jednego za drugim, przepytał ich i udając, że nie rozumie flamandzkiego, wskazując po kolei każdego jeńca rzucał rozkaz: „Francuz – deska”. Przywiązano do burty deskę sterczącą na zewnątrz. Wszyscy Holendrzy, którym bosman groził szpicem swego kordelasa, pobiegli po niej nadzy i skoczyli do morza.

Wtedy odezwał się Moor, artylerzysta kapitana Kida: „Kapitanie! Za co zabijasz tych ludzi?” Moor był pijany. Kapitan odwrócił się, chwycił za cebrzyk i rąbnął nim tamtego w łeb. Moor padł z rozbitą czaszką. Krzepnącą krwią kazał Kid umyć cebrzyk, do którego przykleiły się włosy. Nikt z załogi nie chciał później zanurzyć w nim miotły. Zostawiono cebrzyk uwiązany przy burcie.

Od tego dnia nawiedzał kapitana Kida człowiek z cebrzykiem. Kiedy pojmał mauretański statek Queda z załogą Hindusów i Ormian i dziesięcioma tysiącami funtów złota na pokładzie, podczas dzielenia łupów człowiek z krwawym cebrzykiem siedział na dukatach. Kid ujrzał go i zaklął szpetnie. Zszedł do swojej kabiny i wypił duszkiem szklankę bambusówki. Wróciwszy na pokład, kazał wyrzucić stary cebrzyk do morza. Kiedy pojmali bogaty statek handlowy Mocco, nie wiedzieli, jak zmierzyć należną część złotego proszku dla kapitana. „Pełen cebrzyk” - powiedział jakiś głos zza pleców Kida. Ten przeszył nożem powietrze i otarł pianę z ust. Potem kazał powiesić Ormian. Wydawało się, że załoga niczego nie słyszała. Po zaatakowaniu Jaskółki i podziale łupów Kid poszedł się położyć na swojej koi. Obudził się spocony jak mysz i zawołał majtka, że chce się umyć. Ten przyniósł mu miednicę z wodą. Kid przyjrzał jej się uważnie i wrzasnął: „Czy tak się zachowuje człowiek dobrze wychowany? Nędzniku! Przynosisz mi cebrzyk pełen krwi!” Majtek uciekł. Kid kazał go wysadzić na ląd i zostawić jak durnia ze strzelbą, flaszką prochu i flaszką wody. Nie miał innego powodu, by zakopywać swe łupy w rozmaitych ostępach, wśród piasków, niż przekonanie, że zamordowany artylerzysta noc w noc przychodzi opróżnić cebrzykiem schowek ze złotem, żeby wrzucić skarby do morza.

Pojmano Kida na morzu w pobliżu Nowego Jorku. Lord Mellamont wysłał go do Londynu. Został skazany na szafot. Powieszono go na wybrzeżu Egzekucji, w jego czerwonym stroju i rękawiczkach. W chwili gdy kat naciągnął mu czarny kaptur na oczy, Kid wierzgnął i zawołał: „Psiakrew! Wiedziałem, że mi wsadzi cebrzyk na głowę!” Sczerniałe zwłoki wisiały na łańcuchach przez z górą dwadzieścia lat.