schwob_logo

schwob

 
Wróć do książki

Fragment

Jedna księżycowa noc

Caradog Prichard

I

Pójdę zapytać Mamę Huw, czy mógłby wyjść się pobawić. Czy Huw może wyjść się pobawić, o Królowo Czarnego Jeziora? Nie może, leży w łóżku, i ty też powinieneś tam być, ty mały gałganie, zamiast kręcić się po miasteczku i hałasować o tej porze nocy. Gdzieście chodzili wczoraj łobuzować i doprowadzać ludzi do szału?

Jakich ludzi do jakiego szału? To nie my ich doprowadzamy do szału, oni sami szaleją. Nigdzie wczoraj nie byliśmy, kręciliśmy się tylko po okolicy. Hej, Trusia! Hej, Trusia! – wołałem z samego rana, gdy odprowadzałem na Łyse Wzgórza krowy z Farmy na Wysokiej Grani i zebrałem pełną czapkę grzybów na Białym Pastwisku po tym, jak wykopałem parę ziemniaków dla Mamy z pola Owena z Zagrody po drodze do domu.

Potem Huw i ja poszliśmy na tyły sklepu Margiad Lewis po jabłuszka za pensa, dlatego że nie jadłem śniadania przed pójściem do Szkoły, bo Mama poszła robić pranie na Plebanii. Skończyliśmy jeść akurat, gdy dochodziliśmy do Szkoły, a zegar wybił dziewiątą. I wiem, kto rzucił torfem przez okno, kiedy odmawialiśmy modlitwę, i uderzył Preisa Uczyciela w skroń, kiedy ten klęczał. To byli Owen, syn Meri Śliwki, i Mały Dawidek z Czarnego Sklepu. Dopiero na początku roku skończyli Szkołę. Widziałem, jak zwiewali przez Cmentarz, zupełnie jak dwa złe duchy pomiędzy rzędami nagrobków.

To, że Preis Uczyciel sprawił nam lanie, to wcale nie była nasza wina. Przez cały ranek był w paskudnym humorze. A kiedy po przerwie wrócił czerwony jak burak z Niebieskiego Dzwonu, po prostu mu odbiło i zaczął tłuc wszystkich. Tak się złożyło, że Huw i ja znaleźliśmy się w zasięgu jego pałki. Ale po tym, jak poszedł do starszych klas i zabrał Małą Jini ze Skraju Pola do najdalszej sali, nie widzieliśmy go już więcej aż do dzwonka na obiad.

To Huw chciał iść do Kamieniołomu powiedzieć ojcu Jini i dlatego poszliśmy Drogą Pocztową. Tego popołudnia nie mieliśmy już szkoły, ponieważ był Dzień Wniebowstąpienia, ale ci w szkołach przy Kaplicy mieli lekcje. Doszlibyśmy też do Kamieniołomu, gdyby nie to, że koło Bramy Rumaków, przed domem Catrin Jên, stało mnóstwo ludzi, a tata Małego Wila Syna Policjanta stał przy drzwiach i pilnował dwóch mężczyzn, którzy wynosili z domu meble i składali je na kupę pośrodku drogi. A Catrin Jên zamknęła się w komórce na węgiel i wrzeszczała: Wynoście się do diabła, nie macie prawa wchodzić do mojego domu. Kurczę, to było naprawdę śliczne popołudnie. Dajmy sobie spokój z tym całym Kamieniołomem – powiedział Huw – lepiej zróbmy piknik na Szczycie Czarnego Wzgórza.

Potem poszliśmy do Sklepu Anny Jos, dlatego że pieniędzy starczyło nam tylko na butelkę oranżady, a potrzebowaliśmy czterech i do tego dwa ciastka porzeczkowe, bo szły za nami Nel z ulicy Pięknej i Cêt z Białych Domów. Idź kupić jedną butelkę – powiedział Huw – ja zwinę resztę. Spryciarz z tego Huw. Jestem przekonany, że Anna Jos zauważyła go, ale bała się powiedzieć cokolwiek ze strachu przed tobą, o Królowo Czarnego Jeziora.

Dziewczynki jeszcze nie zdążyły nas dogonić, kiedy to Drogą przy Stajniach koło Bramy na Końcu Drogi wyszedł nam na spotkanie nie to inny, tylko Mały Harri Chodak z koszykiem na ramieniu i chichotał „Hi! Hi! Hi!” pod wąsem. No, Harri, daj zerknąć – powiedział Huw i już Harri postawił koszyk na ziemi, rozpiął rozporek i pokazał kuśkę. Hi! Hi! Hi! – zaśmiał się przez wąsy i w pół sekundy schował ją z powrotem, zupełnie jak diabełek z pudełka. Hi! Hi! Hi! – powtórzył, a potem zabrał koszyk i poszedł w swoją stronę. Hi! Hi! Hi! – zachichotały dwie dziewczynki za nami. Lepiej uważaj sobie, Nel – powiedział Huw, gdy przechodziliśmy przez bramę. Ty też, Cêt – dodałem. Ale one i tak poszły za nami.

To Huw jako pierwszy zaczął udawać, że chowa się za murem, potem ja zrobiłem to samo, a one tylko udawały, że uciekają przez pole, kiedy zaczęliśmy je gonić. Huw pochwycił Nel pierwszy, przewrócił ją na ziemię i zadarł jej spódnicę. A ja zrobiłem to samo z Cêt, bo Huw miał butelki oranżady. Ja niosłem tylko dwa ciastka porzeczkowe. I tak leżały te dwie na wznak z pozadzieranymi spódnicami, a my gapiliśmy się na nie głupio.

Kurtka Huw miała wewnątrz szerokie kieszenie, dlatego niósł butelki oranżady. Ale dopiero jak wyciągnąłem z kieszeni dwa ciastka porzeczkowe, Nel obciągnęła spódnicę, usiadła i kazała Cêt zrobić to samo. Dobrze wiedziały, że zamierzamy zrobić piknik.

Kurczę! to było naprawdę śliczne popołudnie, trawa pachniała ładnie w słońcu, a powietrze było tak czyste, że mogłem zobaczyć Mamę, jak wiesza pranie na drugim końcu Pola za Plebanią. Dzisiaj jest tak ślicznie – powiedziała Nel – dlatego że mamy czwartek Wniebowstąpienia. Ale Cêt wstała i zaczęła płakać. Wszystko powiem mamie – zawołała, płacząc jak nie wiem co i pobiegła do domu. A Nel poszła za nią, ale najpierw wypiła do dna butelkę oranżady i wszamała kawał ciastka porzeczkowego.

Potem Huw chciał wiedzieć, dlaczego Wierni idą do Kościoła w Dzień Wniebowstąpienia, a ja powiedziałem: Naprawdę nie wiesz? No nie wiem – odparł Huw – No więc dlatego, że właśnie w czwartek Jezus Chrystus wzleciał do Nieba, zupełnie jak balonik, oczywiście już po tym, jak zmartwychwstał. Wszyscy dobrzy ludzie zmartwychwstaną, wszyscy na Cmentarzu, choćby nie wiem jak ciężki mieli nagrobek, i wzlecą do Nieba jak baloniki, tak samo jak Jezus Chrystus. Ale my to, zobaczysz, pójdziemy na dół do piekła, za te butelki ze sklepu Anny Jos.

Co ty robisz, Huw?

Lepię papierosa z tych wszystkich niedopałków, zapalimy sobie. Moi potrafi palić liście podbiału i mówi, że widział Małego Harriego Chodaka, jak zbierał zeschnięte łajno na Drodze Pocztowej, a potem je palił. Myślisz, że Gruffydd Ifas z Grzbietu będzie mógł pójść do Nieba, skoro rozcięło mu głowę na pół, jak zginął na zboczu kamieniołomu?

Jasne, że będzie mógł – powiedziałem – bo chłopacy z Chóru dostali po dwa pensy za pójście na jego pogrzeb.

Będzie wyglądał okropnie – powiedział Huw – Weź maszka.

Khy, khy, kurczę, niedobrze mi. Huw, chciałbyś pracować w Kamieniołomie?

Pewnie, że tak. Jak zdam do ostatniej klasy, dostanę długie spodnie, a mama mówi, że będę mógł pójść pracować, jak tylko skończę czternaście lat.

Ja nie chcę tam iść. Mama powiedziała, że mógłbym starać się o stypendium i pójść do Szkoły Okręgowej, jeślibym zdał, a potem wyjechać, zwiedzić świat i zarobić mnóstwo pieniędzy.

Niezły kozak był z tego Artura ze Wzgórza, co? Tak uciec ze Szkoły Okręgowej i się zaciągnąć – powiedział Huw – Przynajmniej zobaczył kawałek świata, a Moi mówi, że zabił mnóstwo Dojczów i chcą wypisać jego imię na Pomniku Poległych.

Kurczę, chce mi się rzygać – powiedziałem. Więc pobiegliśmy we dwóch na przełaj przez pole i tak długo zanurzaliśmy głowy w Strumieniu przy Białym Pagórku, aż zaczęliśmy się dławić.

Jeśli otworzysz oczy, zobaczysz dno – powiedział Huw – Khy, khy. Tak właśnie utopił się Wil Głowa Śledzia, ale on sam się utopił, bo miał raka. Podobno od palenia dostaje się raka, a czasami szczękościsku.

Kurczę blade, nigdy więcej nie zapalę.

Wysusz buźkę – powiedział Huw – wstąpimy do Białych Domów po Moia, a potem pójdziemy do Owczego Parku zbierać orzeszki. Już zagrali na koniec pracy w Kamieniołomie. Wujek Moia przyjdzie do domu i będą jedli kamieniołomową kolację. Może Mama Moia da nam jakąś kromkę, żeby zabić smak tego papierocha.

Potem doszliśmy do Mostu przy Stajniach, a tam na spotkanie wyszedł nam nie kto inny, tylko Wil Elis Tragarz, z wielkim kufrem na plecach, nosem przy samej ziemi i kolanami, które sterczały przez dziury w spodniach, zupełnie jakby chciały wybiec naprzód i go wyprzedzić.

Boisz się go, Huw?

Tak, trochę. Czasami.

Ja też.

Nieważne. Z tym kufrem na plecach nic nam nie będzie mógł zrobić. Jak leci, Wil?

Khy, khy, pierońskie wy małe nieroby, znowu wagarujecie, khy, khy.

Uważaj, Huw, zaraz dostanie ataku.

Khy, khy. I już – klinkklankklonk – kufer zleciał Wilowi Elisowi z pleców, a on tarzał się w kurzu na środku drogi z wywalonym językiem i oczami całkiem jak dwa wielkie agresty.

Nie, nie uciekaj – powiedział Huw – on nic ci nie zrobi. Nie jest w stanie się podnieść.

Z wolna zawróciłem, widząc, że Huw nadal przy nim stoi, i znalazłem się na tyle blisko, żeby zobaczyć, że z ust wychodzi mu biała piana, zupełnie jak u konia Eica Wiliasa, kiedy gramolił się z ładunkiem na szczyt Wzgórza, a Mały Owen Węglarz okładał go batem.

Lepiej zwiewajmy już, zanim dojdzie do siebie – powiedział Huw.

Zdążyłem dotrzeć aż do samego końca szeregu Białych Domów, zanim Huw przebiegł Most przy Stajniach.

To brat Anny Jos ze Sklepu wrócił z Ameryki – powiedział Huw – widziałem nazwisko na kufrze.

Brat Anny Jos ze Sklepu wrócił z Ameryki – oznajmiliśmy Wujkowi Moia, żeby znaleźć pretekst dla naszych odwiedzin. Ale on nawet nie uniósł głowy znad swoich ziemniaków z mięsem, i tylko Moi mrugnął na nas, żebyśmy zostali.

Huw – powiedziała Mama Moia – idź do Sklepu Anny Jos i poproś tabaki za pensa. Powiedz, że to ja cię posyłam i że dobrze słyszeć, że Gruffydd Jos wrócił bezpiecznie z Ameryki.

A Wujek Moia wciąż siedział z nosem w talerzu.

Zaraz będzie awanturka na całego, zobaczysz – szepnął Huw, wychodząc.

Weź swoją kanapkę, kurczaczku – odezwała się Mama Moia. A wtedy Wujek Moia zaczął warczeć zupełnie jak pies i burknął coś o płaceniu za jedzenie.

Zamknij się i jedz – odparła Mama Moia. Kurczę, naprawdę niezłe kromki kroiła i nie żałowała masła. Ale tej kanapki nie dostałem. Gdy nóż był w połowie bochenka, Wujek Moia zerwał się na nogi i jednym ruchem zmiótł talerz mięsa i ziemniaków ze stołu, aż wszystko pływało po podłodze, a oczy mu płonęły.

Uciekaj stąd – zawołał Moi, który pobiegł na drugą stronę stołu – no już, wynoś się, szybko.

I kiedy prześlizgnęliśmy się przez drzwi, cóż usłyszeliśmy, jeśli nie przeokropny wrzask Mamy Moia. Nie obejrzałem się za siebie ani razu, zanim nie dotarliśmy do Mostu przy Stajniach, gdzie spotkaliśmy Huw, wracającego z tabaką.

Może lepiej pójdziemy po tatę Małego Wila Syna Policjanta, co, Moi?

Nie, nie ma potrzeby. On nic jej nie zrobi. To się zdarza bez przerwy.

To lepiej wracajmy zobaczyć – powiedział Huw.

I tak we trzech podeszliśmy bardzo ostrożnie do drzwi, a tam nie kto inny tylko Wujek Moia trzymał ją za włosy lewą ręką i odciągał jej głowę do tyłu, tak że było widać całe gardło, a Mama Moia obejmowała go ramieniem, jakby byli parą, tyle że w ręce zaciskała nóż do chleba, a on miał w prawej ręce nóż rzeźnicki wzięty z kredensu i przykładał go do gardła Mamy Moia, zupełnie jak Joni Edward Rzeźnik zarzynający świnie, gdy poszliśmy dzień wcześniej do rzeźni poprosić o pęcherz na piłkę.

Proszę, to pani tabaka – powiedział Huw od drzwi. A wtedy Wujek Moia zwolnił swój uchwyt i wyślizgnął się z kuchni jak pies z podkulonym ogonem, nie spoglądając na nikogo.

Dziękuję bardzo, kurczaczku – powiedziała Mama Moia i zaczęła poprawiać fryzurę szpilką do włosów, a potem zażyła szczyptę tabaki i kichnęła bardzo głośno. Kurczę, dostaliśmy po tym wszystkim niezłą kanapkę, Huw i ja, a głodni byliśmy jak wilki.

Czy Moi może wyjść się pobawić? – zapytaliśmy – Tylko do Owczego Parku wykopać trochę orzeszków.

Tylko nie wracaj zbyt późno, ty mały gałganie – powiedziała Mama Moia – chciałeś przecież wstać z rana i pójść z Wujkiem Owenem do Kamieniołomu.

Nie będę późno, Mamo. Chodźcie, chłopacy, zaraz zrobi się ciemno.

Nie szkodzi – powiedział Huw – jest księżyc.

Kiedy doszliśmy do końca szeregu Białych Domów, tam gdzie mieszka Mama Małego Owena Węglarza, kogóż zobaczyliśmy w drzwiach, jeśli nie samą Mamę Małego Owena Węglarza, która wycierała nos wielką chustką.

Wejdźcie popatrzeć na niego, kochane dzieci – powiedziała, zalewając się łzami – Zobaczcie, jak ślicznie wygląda mój mały kurczaczek, zanim zamkną nad nim wieko.

To Em, starszy brat Małego Owena Węglarza – szepnął Moi – Wiesz, że przywieźli go dzisiaj do domu z wariatkowa w Denbigh?

No co ty – powiedział Huw – Nie wiedziałem.

A Mama Małego Owena Węglarza powtarzała: Wejdźcie zobaczyć mojego ślicznego kurczaczka. No, ruszaj się – powiedział Moi.

I weszliśmy za nią do środka. Tu zapaliła lampy, bo żaluzje były spuszczone i wszędzie panowała ciemność. I tu leżał Em, starszy brat Małego Owena Węglarza, leżał na kanapie w swojej trumnie i w komży jak jakiś chłopiec z Chóru i tylko wystawały mu spod niej ręce złożone na piersi. Kurczę, miał straszliwie długie palce. Za to, gdy patrzyliśmy na jego usta, chciało nam się śmiać, z tym, że Mama Małego Owena Węglarza wciąż płakała i wykrzykiwała: Moje śliczne kurczątko.

Widać mu było podniebienie, całe pomarszczone, jakby nie pił nic od dłuższego czasu.

Ciekawe, dlaczego nie zamknęli mu ust – powiedział Huw.

Może wrzeszczał, kiedy tłukli go ci ludzie z Denbigh – odparł Moi.

Albo mógł dostać szczękościsku od palenia – powiedziałem.

Kiedy doszliśmy do Bramy Rumaków, zobaczyliśmy na Najniższej Ulicy nie kogo innego, tylko grupę facetów z Kamieniołomu, którzy zebrali się wokół mebli Catrin Jên i tatę Małego Wila Syna Policjanta, który stał przy nich, i Defiego Difasa z ulicy Snowdonu, tego, co dopiero został pomiarowym, który właśnie mówił coś do wszystkich.

Pośpieszcie się, posłuchamy, co mówi – powiedział Moi.

Potem podeszliśmy, najwolniej jak się dało i udając, że nie podsłuchujemy, do wylotu Najniższej Ulicy, a wtedy z komórki na węgiel doszło nas miauczenie kota.

To nie kot – powiedział Huw – to Catrin Jên dalej tam siedzi i płacze.

Słuchajcie, wiara, musimy coś zrobić – powiedział Defi Difas do reszty, drapiąc się z rękami w kieszeniach spodni i spluwając hyyh-tfu po każdym słowie – Nie możemy zostawić jej tu na noc, bo spadnie na nas kara Boża, jak na Eica Wiliasa Węglarza dziś po południu po tym, jak wyrzucił ją z domu. Co? Nie słyszeliście, że koń padł mu trupem w stajni po tym, jak zawlókł ładunek węgla na szczyt Wzgórza?

Może dom starej Margiad Wilias? – odezwał się ktoś z pozostałych – Stoi pusty od kiedy ją pochowali.

Wtedy Defi Difas wydał z siebie głośne hyyh-tfu, spojrzał na Tatę Małego Wila Syna Policjanta i zapytał: Ma pan nam coś do powiedzenia, panie władzo?

A ten odpowiedział: Ja was nie widzę i nie słyszę. Więc jak mogę mieć coś do powiedzenia?

W takim razie idziemy, wiara – powiedział Defi – Hej, wy też, małe wałkonie, chodźcie pomagać.

I tak przez długi czas nosiliśmy rzeczy Catrin Jên, krążąc tam i z powrotem między jej domem a starym, opuszczonym domkiem Margiad Wilias, a Catrin Jên ciągle miauczała w komórce na węgiel.

Miałbyś ochotę przejść się Ulicą po zamknięciu sklepów? – zapytał Huw, gdy skończyliśmy.

Nie, nie za bardzo.

Ja też nie.

Ja też nie – powiedziałem – Patrz, Huw, tam przy oknie Poczty siedzi Wil Elis Tragarz. Chodź drugą stroną.

E tam, nie przejmuj się – powiedział Huw – On nic nie pamięta, co było po południu. No wiesz, on nie pamięta, co robi, kiedy dostaje ataku.

A Moi roześmiał się: Dostał ataku, to nie zaatakuje, he, he. Jezu, co tam się wyprawia pod Barem Rybnym?

Nie, obok Baru, pod Niebieskim Dzwonem – sprostował Huw – Lecimy, chłopacy, jest bójka.

I chłopaki pobiegli przede mną i gdy już dobiegliśmy, zobaczyliśmy nie kogo innego, tylko mnóstwo facetów i starszych chłopaków, którzy wyszli z Baru Rybnego i Niebieskiego Dzwonu. A tam Owen Morus spod Kościoła, ten, co poszedł na morze w zeszłym roku, i Bob Robaits z Wąwozu naparzają się jak nie wiem co. O rany, jak Bob uderzył Owena pięścią pod żebra, brzmiało to zupełnie jakby bił w bęben Armii Zbawienia, a Owen upadł jak ścięte drzewo i leżał na ziemi twarzą do dołu. Kurczę, zacząłem trząść się jak liść i strasznie chciało mi się rzygać, aż nadszedł ulicą Tata Małego Wila Syna Policjanta i wszyscy zwiali.

Chodźcie, ludziska, bo nigdy nie nazbieramy tych orzeszków – powiedział Moi. Najlepiej przeleźć przez mur. Dawid Jos Stróż może pilnować Bramy przy Leśnej Drodze.

Więc przeszliśmy przez mur przy Nowej Drodze, a Huw zaczepił sobie spodnie o wystający kawałek łupka, tak że rozdarły się i upadł na tyłek w sam środek kępy pokrzyw.

Psiakrew – zaklął Huw – Ma ktoś szpilkę?

Nie hałasuj, bo złapie nas Jos Stróż – powiedział Moi.

I tak szliśmy cichutko do miejsca, gdzie można było znaleźć orzeszki, i staraliśmy się nie nadeptywać na suche gałązki, żeby uniknąć hałasu. Widzieliśmy wszystko dobrze, bo nie było ciemno, bo księżyc w pełni prześwitywał spomiędzy drzew. Ale, kurczę, raz prawie dostałbym zawału, kiedy nagle dobiegł nas taki dźwięk, jakby chruuch chruuch nad głową, jak jakaś młocarnia.

Bażant – szepnął Moi.

Ale ja już zsiusiałem się w spodenki.

Nagle Huw, który był z przodu, zatrzymał się, obrócił, i, nie mówiąc ani słowa, położył palec na ustach, a potem rozpłaszczył się na ziemi, a Moi i ja zrobiliśmy to samo. Stróż – powiedziałem do siebie i pomyślałem, że zaraz nas złapie. Ale Huw i Moi zaczęli czołgać się naprzód bardzo powoli, bez najmniejszego hałasu, i ja tak samo za nimi, aż Huw wyciągnął rękę za siebie, pokazując, żebyśmy się zatrzymali.

I zobaczyliśmy przed sobą nie kogo innego, tylko Gres Elin ze Sklepu z Butami i Franka Pasiekę, którzy leżeli oparci o pień jakiegoś drzewa, a Franek zadarł jej spódnicę, zupełnie jak my po południu z Nel i Cêt, tyle że on leżał na niej i prawie ją dławił, na pewno.

Dlaczego Franek leżał na Gres Elin i prawie ją dławił? – zapytałem Huw, gdy już nazbieraliśmy orzeszków i przeleźliśmy przez mur przy Nowej Drodze z powrotem na Drogę Pocztową.

Nie wiem, stary.

Ja też nie.

Pewnie się bawili – powiedział Moi – tak, jak to robią ludzie po ślubie.

Ale Gres Elin i Franek Pasieka nie są po ślubie – zauważył Huw.

Nie są i w zasadzie nie powinni się w to bawić – powiedział Moi – Ale tak robi wielu ludzi. Wujek Owen robi tak czasem z Mamą po tym, jak się pokłócą. Jezu, chłopacy, która to godzina? Powiedziałem Mamie, że zaraz wrócę.

Na Zegarze Aresztu było wpół do dziesiątej – powiedział Huw – Dostaniesz lanie?

Nie, no chyba, że jutro rano nie wstanę, żeby pójść z Wujkiem Owenem do Kamieniołomu. Branoc, ludziska.

Branoc, Moi.

Branoc, Moi.

Kurczę, obluzowała mi się blaszka na czubku buta. Ned Szewc mógłby ją jutro rano przybić gwoździem. Ależ ona hałasuje na Ulicy o tej porze, co?

A ja rozdarłem sobie spodnie – powiedział Huw – Nie wiem, co Mama powie jutro rano.

Huw, wyjdziesz jutro się pobawić?

Jasne, jak tylko Mama pozwoli.

W porządku, mam dziesięć kolorowych kulek, co wygrałem je dzisiaj od Moia. Przyniosę ze sobą.

W porządku. No to dobranoc.

Branoc.

Kurczę, coś gdzieś ładnie pachnie. Może to z naszego domu? Hej, rzeczywiście. Cześć, Mamo.

Rozpaliła wielki ogień i siedziała przy nim w swoim bujanym fotelu. Smażone ziemniaki z grzybami.

Rany, ale jestem głodny, Mamo.

No to chodź, kurczaczku. Najedz się do syta. Gdzie dostałeś te ziemniaki, które znalazłam w schowku pod schodami?

Dał mi je Robin Parobek z Zagrody. Kurczę, Mamo, są pyszne tak usmażone z tymi grzybami.

Jesteś całkowicie pewien, że ich nie ukradłeś, kurczaczku?

Ukradłem? Skąd! Schodziłem właśnie z krowami z Farmy Na Wysokiej Grani, a tam Robin akurat zbiera ziemniaki na Najwyższym Polu. Bierz – mówi, gdy zawołałem „Cześć, Robin“ – idź z tym do mamy. I włożył je do starego worka, co leżał na żywopłocie – Ale nie mów nikomu i powiedz mamie, żeby też nikomu nie mówiła. Oczywiście – powiedziałem – Wielkie dzięki, Robin.

Porządny chłopiec – stwierdziła Mama – Ile on może mieć lat?

Jak w marcu został młodszym parobkiem w Zagrodzie, dopiero co skończył Szkołę. Kurczę, te grzyby są pyszne. Zostało jeszcze trochę?

Nie, ty mały żarłoku, teraz zjedz sobie kanapkę.

Kurczę, jutro rano nazbieram całą czapkę. Miałaś dzisiaj ciężkie pranie, Mamo?

Jestem troszkę zmęczona, kurczaczku. Zmykaj do łóżka, a ja pozmywam i wyprasuję te ubrania. Plebania potrzebuje ich z samego rana. Możesz pomóc je nieść, jeśli pójdziesz ze mną.

Jasne, że pójdę.

Gdzie ty byłeś przez całe popołudnie po szkole? Chyba nie łobuzowałeś dzisiaj z tym twoim Huw?

Nie, dlaczego niby mielibyśmy łobuzować? Poszliśmy tylko na spacer na Czarne Wzgórze, bo to Dzień Wniebowstąpienia, a potem zbieraliśmy orzeszki w Owczym Parku. Brat Anny Jos ze Sklepu wrócił z Ameryki.

Co ty mówisz, widziałeś go?

Nie, Huw mi powiedział. I wyrzucili z domu Catrin Jên z Najniższej Ulicy, bo przestała płacić czynsz Eicowi Węglarzowi.

Kto ci o tym powiedział?

Nikt. Huw, Moi i ja przechodziliśmy obok, a oni poprosili nas, żebyśmy pomogli przenosić meble do starego domu Margiad Wilias. A po południu Eicowi Wiliasowi padł w stajni koń i Defi Difas powiedział, że to Kara Boska.

O, w to wierzę, ten stary wstręciuch. No, idź już spać, kurczaczku, trzeba wstać jutro z samego rana.

Dobrze, Mamo. Dobranoc.

Ale za nic w świecie nie mogłem zasnąć, kiedy ten księżyc jak wielka pomarańcza rzucał na mnie swój blask przez okienko w dachu. Wstałem więc, wspiąłem się na krzesło, otworzyłem okno i wystawiłem głowę na zewnątrz. Kurczę, było tak przyjemnie cicho, tylko lekki szum w powietrzu, jakby szum rzeki Sarnau, tyle że ona była daleko stąd, a księżyc pędził ile sił w nogach po niebie nad szczytem Łysego Wzgórza z Kopcem.

Nie, kretynie – powiedziałem do siebie – To przecież chmury się poruszają, a nie księżyc. Nigdzie ani światełka. A nie, jest jedno małe, gdzieś w Białych Domach. To musi być dom Moia. Mam nadzieję, że staruszek Moi nie dostał lania.

Tak, zdecydowanie, to chmury się poruszały. Ten wstrętny księżyc ciągle świeci przez okienko w dachu.

Co się dzieje, kurczaczku?

Nie mogę zasnąć na tym moim poddaszu, Mamo. Chciałbym spać u ciebie w sypialni.

Dobrze, kurczaczku. Idź i zagrzej mi miejsce.

I kiedy Mama przyszła do łóżka, przytuliłem się do niej mocno i zasnąłem jak kamień.

I to wszystko, co się wydarzyło. Nigdzie nie byliśmy, kręciliśmy się tylko po okolicy i dopiero rano, kiedy poszedłem do Neda Szewca, żeby wbił gwoździe w moje buty, dowiedziałem się, że Wujek Moia powiesił się w wychodku, a Małą Jini ze Skraju Pola i Catrin Jên z Najniższej Ulicy zabrali do Domu Wariatów. Dziś w nocy księżyc jest w pełni. Dlaczego nie pozwolisz Huw wyjść się pobawić, o Królowo Czarnego Jeziora?

II

W porządku, przespaceruję się Drogą Pocztową aż do Mostu przy Stajniach, sprawdzę, czy uda mi się zobaczyć Moia. A kiedy mijałem Niebieski Dzwon, rzucił mi się w oczy arkusz papieru przyklejony do ściany, z ogłoszeniem, że w czwartek wieczorem w Glanaber odbędzie się odczyt groszowy. Zupełnie jak tamten plakat, który wisiał tu raz, dawno temu, gdy Kanonik i Preis Uczyciel nadeszli Drogą Pocztową i Preis Uczyciel powiedział o mnie do Kanonika: „Proszę, mamy tu mądrego chłopaczka”, a Kanonik dał mi sześć pensów za nieudane czytanie.

Ach, tak – powiedział Kanonik – czy potrafi czytać po angielsku?

Ależ naturalnie, że potrafi – odpowiedział Uczyciel, a ja nie mogłem zrozumieć, czym właściwie chciał się pochwalić.

Dobrze, posłuchajmy więc, jak to przeczytasz – powiedział Kanonik i wskazał końcem laski na papier naklejony na ścianie. Czytałem nieźle, aż dotarłem do słowa „Society”. So-ki-jeti – powiedziałem, a Kanonik roześmiał się na cały głos.

Nie – odezwał się Uczyciel całkiem nieprzyjemnym tonem – So-saj-eti.

Ale Kanonik dalej śmiał się od ucha do ucha. Świetnie sobie poradziłeś, synu – powiedział, po czym sięgnął do kieszeni spodni i wcisnął mi do ręki sześciopensówkę.

Sądząc po twarzy, w życiu by się nie powiedziało, że z Kanonika był taki miły człowiek, a to dlatego, że dawno temu przebył czarną ospę i została mu potem blizna koło ust, przez co wyglądał, jakby zawsze i wszędzie czuł jakiś nieprzyjemny zapach. Ale kiedy śmiał się w głos, tak jak wtedy ze mnie, po bliźnie nie było znać ani śladu.

Najbardziej było ją widać za pulpitem w Kościele, szczególnie kiedy przywoływał do porządku lub krzyczał „Biegnę do kresu, do nagrody wzniosłegowezwaniabożego wchrystusiejezusie”. Kiedy tak krzyczał, za każdym razem przypominała mi się historia o Dniu Zesłania Ducha Świętego, którą opowiadał nam w Szkółce Niedzielnej Bob Mleczarz, i te języki ognia, co zstępowały skądś na głowy Uczniów i zmieniały ich w Apostołów. Przypatrując się Kanonikowi, jak krzyczał za pulpitem, myślałem sobie, że taki język ognia musiał kiedyś zstąpić przez dach Kościoła i przyczepić się mu koło ust. Dopiero Mama powiedziała mi, że tak naprawdę to blizna po czarnej ospie.

Kurczę, Mama miała do niego w ogóle wielki szacunek. Trzeba wam było widzieć, jak prasowała na naszym stole jego komżę i stułę. Zostawiała sobie tę komżę na sam koniec. Najpierw załatwiła rzeczy wszystkich innych mężczyzn i chłopców, a potem oczyszczała blat, bardzo powoli kładła na nim komżę i wygładzała palcami każdą fałdkę. A było ich sporo, bo Kanonik miał dobrze ponad sześć stóp wzrostu. Był najwyższym Pastorem, jakiego kiedykolwiek widziałem.

Nie zadawaj głupich pytań – powiedziała Mama, gdy zapytałem, gdzie złapał był ospę.

Ale dlaczego ma tę bliznę koło ust? – spytałem po chwili.

Zostaw już te usta – powiedziała Mama, a ja nie mogłem zrozumieć, czemu jest taka rozdrażniona.

Tylko pytam – powiedziałem i obserwowałem żelazko w jej dłoni, które przesuwało się w tę i z powrotem po komży, i jej prawą rękę, którą przytrzymywała róg, żeby przypadkiem nie przejechać krzywo po fałdach ubrania.

Myślałem o Gruffywie Ifasie z Grzbietu, Mamo. Pamiętasz, jak prałaś jego komżę we wtorek przed tym, jak zginął w Kamieniołomie, i już nie założył jej później w niedzielę? Tak sobie pomyślałem, że może w Niebie Gruffydd Ifas będzie miał na głowie bliznę. I pomyślałem jeszcze, że może Kanonik też będzie miał bliznę koło ust, gdy pójdzie do Nieba.

A na to Mama przestaje prasować i zaczyna płakać.

Co jest, Mamo? Nie płacz – powiedziałem. Ale nie martwiłem się za bardzo, bo Mama stale płakała o coś po cichutku i zdążyłem się już przyzwyczaić. Ale teraz patrzyła na mnie dziwnie, aż zrobiło mi się wstyd, że nic więcej nie powiedziałem.

Nie będę płakać, kurczaczku – powiedziała Mama, a łzy spływały jej po policzkach i śmiała się jednocześnie – W Niebie nie będzie żadnej blizny na głowie Gruffydda Ifasa i nie będzie żadnej blizny na twarzy Kanonika, gdy już tam trafi. Po czym przestała płakać i podśpiewując, zabrała się z powrotem do prasowania.

Wciąż pamiętam słowa tej piosenki: Ujrzyj go po-nad cza-su obłokiem, O moja du-szo uj-rzyj ten kraj, O moja du-szo uj-rzyj ten kraj.

Kurczę, Mama miała naprawdę ładny głos.

W gabinecie na Plebanii też się świeci. Tak, nie mylę się, to małe światełko pomiędzy dwoma drzewami musi być oknem gabinetu. Ale teraz to Azariasz Jenkins siedzi w fotelu przed kominkiem, na pewno. Być może z żoną. Przyjechał tu po Pastorze Huwsie, który przyjechał po Kanoniku. Ten stary Huws też był miłym człowiekiem, ale miał gruźlicę i w ogóle nie dorastał Kanonikowi do pięt. W każdym razie nigdy nie dał mi szóstaka za to, że nie potrafiłem czegoś przeczytać.

Kurczę, swego czasu strasznie lubiłem chodzić po szkole na Plebanię pomagać Mamie z praniem. Służyły tam wtedy Nel, siostra Małego Wila Syna Policjanta, i Gwen ze Wzgórza. Chociaż Mama była od nich dużo starsza, zostały jej wielkimi przyjaciółkami i stale zaglądały do niej po tym, jak wyszły za mąż. Nel, siostra Małego Wila Syna Policjanta, poślubiła policjanta. To był Jos Nowy Policjant i nigdy się go nie bałem, właśnie dlatego, że Mama i jego żona Nel były tak wielkimi przyjaciółkami. Gwen ze Wzgórza też opuściła Plebanię i została żoną Franka Pasieki.

Usiądź sobie tutaj, kochanie – powiedziała Nel, gdy po raz pierwszy przyszedłem po szkole na Plebanię odebrać Mamę – Za chwileczkę ukroję ci chleba. Kurczę, kuchnia na Plebanii była naprawdę wielka. Była dwa razy większa niż nasza kuchnia i sypialnia razem wzięte. I co za zapachy! Kurczę, aż mi ślinka od nich pociekła, głodny byłem jak wilk. Potem siadłem na krześle i wszamałem kanapkę, a wtedy przez drzwi na korytarz wszedł nie kto inny, tylko Gwen ze Wzgórza z wielką tacę po podwieczorku dla Kanonika i jego gości.

Przyszedłeś pomóc Mamie? – zapytała Gwen – Porządny z niego chłopiec, co, Nel? Jeśli będziesz dalej tak pomagał Mamie, na pewno pójdziesz do Nieba, mój mały.

Kurczę, Gwen miała prześliczną buzię. Miała ładniejszą buzię niż Nel, ale z nich dwóch to Nel była milsza. Ona pierwsza dawała mi kanapkę za każdym razem, gdy wpadałem tam ze Szkoły pomóc Mamie z ubraniami.

To Preis Uczyciel przyszedł na herbatę? – spytała Nel.

Aha – powiedziała Gwen, kładąc tacę na stole – Dostałeś już cięgi od Preisa? – zapytała.

Nigdy w życiu – skłamałem.

Coś takiego, naprawdę musi być z ciebie mały aniołek – stwierdziła Gwen.

A ja obserwowałem Nel, jak napełniała wielką, papierową torbę niepotrzebnymi kromkami, skórkami od chleba oraz kośćmi pozostałymi z obiadu na Plebanii, na których było mnóstwo mięsa. W końcu torba wypełniła się po brzegi i wtedy właśnie przyszła Mama. Miała trochę rozwiane włosy i pełne ręce prania, które ściągnęła ze sznurów na Polu za Plebanią. Rzeczy były już złożone i zawinięte w jedno z wełnianych ubrań, gotowe, żeby zanieść je do domu i uprasować. Potem Mama, Nel i Gwen usiadły napić się herbaty i rozmawiały o różnych ludziach, a ja nadal siedziałem na krześle, zabawiając się liczeniem wielkich, kwadratowych, czerwonych kafli na kuchennej posadzce i rozmyślaniem: Kurczę, fajnie byłoby zagrać tutaj w klasy z Huw i Moiem, tyle że zabrudzilibyśmy podłogę.

Poniesiesz tę papierową torbę – powiedziała Mama – Ja wezmę pranie. Tylko trzymaj mocno, żeby się nie rozpadła.

Dokładnie to chciałem usłyszeć, bo oczywiście miałem zamiar skorzystać z okazji i sięgnąć do torby, gdy tylko Mama nie będzie patrzyła. Ale niczego nie dotykałem, dopóki nie przeszliśmy ścieżką przez bramę Plebanii i dalej na Drogę Pocztową, z obawy, że Kanonik mógłby mnie zobaczyć przez okno gabinetu. Kurczę, jestem pewien, że zrobiłby się całkiem nieprzyjemny, gdyby mnie przyłapał, ale nigdy się tak nie zdarzyło. Kurczę, taka kanapka z torby w drodze do domu świetnie smakowała. Czasami udawało mi się nawet znaleźć kawałek mięsa bez żadnej kostki. Mama nigdy nie odzywała się w drodze do domu, była zbyt zmęczona. Inaczej musiałbym jej odpowiadać, a wtedy odkryłaby, że mam usta pełne jedzenia. Suchy chleb z Plebanii był lepszy nawet od kanapek u Babci, na które nie żałowała masła.

Zimą, kiedy zaczynało się ściemniać, bałem się przechodzić pomiędzy starymi drzewami za bramą Plebanii, gdy przychodziłem tu po szkole odebrać Mamę. Wyglądały wtedy zupełnie jak drzewa na Cmentarzu. Ale wszystko było dobrze, jak tylko mijałem zakręt na ścieżce i ukazywało się światełko w oknie Kanonika. Wtedy przestawałem się bać.

Latem to zupełnie co innego. Kurczę, pamiętam, jak jednego razu nie było po południu szkoły, poszedłem na Plebanię i pozwolono mi bawić się po frontowej stronie domu z małym chłopcem, który akurat był u nich w gości. Nazywał Kanonika wujkiem i mówił po angielsku. Kurczę, miły był z niego chłopaczek, miał czarne, błyszczące włosy i zabawny loczek nad czołem. Miał też duże, czarne oczy i bladą twarz, białą jak kreda, i aksamitne spodenki sięgające do kolan i białe pończochy, a na nogach prawdziwe pantofle, nie buciory nabijane gwoździami, jak ja.

To właśnie przez te buty tak się bałem, że zadepczę trawnik przed domem, gdy graliśmy w palanta, bo trawa wyglądała zupełnie jak uprasowana przez Mamę, wcale niepodobna do trawy na polu Owena z Zagrody. Kurczę – powiedziałem do siebie, kiedy tak graliśmy – chciałbym mieć takie maniery jak on. Ale i tak musiałem być dobrym chłopcem, skoro pozwolili mi razem z nim wejść do domu przez frontowe szklane drzwi, usiąść przy stole i wypić herbatę po tym, jak ściągnąłem czapkę. Potem poszliśmy we dwóch do Ogrodu Plebanii zwinąć trochę agrestu.

I właśnie na podkradaniu agrestu złapała nas Ceri, córka Kanonika. Wynurzyła się nagle spomiędzy kwiatów w szklarni, tak że zauważyliśmy ją dopiero, gdy stanęła tuż obok. A ja zaczerwieniłem się po uszy i nie mogłem wykrztusić ani słowa, ze strachu, że mnie skrzyczy, ale wtedy chłopczyk powiedział coś po angielsku, a ona zaczęła się śmiać na cały głos. Och, ona miała najładniejszą buzię, jaką kiedykolwiek widziałem. Do końca życia jej nie zapomnę.

Ile lat ma Ceri, córka Kanonika, Mamo? – zapytałem gdy wróciliśmy do domu.

O, chyba z osiemnaście – powiedziała Mama.

A ja poszedłem do sypialni, położyłem się na łóżku i rozpłakałem, że jest aż taka stara.

Gdy ją wtedy zobaczyłem, była bez kapelusza, a jej bardzo, bardzo jasne włosy świeciły w słońcu i miała wetknięte w nie kwiaty ze szklarni, a na plecy spadały jej dwa długie warkocze przewiązane różowymi wstążkami. I miała na sobie różową sukienkę, na której były najróżniejsze kolory, zupełnie jak za szybą szklarni z tymi wszystkimi kwiatami. A kiedy nachyliła się ku nam, żeby porozmawiać i jej piersi były całkiem na widoku, wszędzie unosił się zapach perfum, a ja trząsłem się jak liść. Powiedziałem sobie, że nie będę już nigdy kraść agrestu ani chodzić kraść jabłek z Huw i Moiem ani przeklinać ani łobuzować. W ogóle nic nie będę robił, tylko myślał o Ceri.

Mama nie mogła pojąć, dlaczego tamtego wieczoru szedłem tak szybko do domu z moją papierową torbą. I nawet nie tknąłem mięsa ani resztek chleba. Chciałem tylko jak najszybciej znaleźć się w domu, położyć się do łóżka i marzyć o Ceri. Ale zamiast tego płakałem w sypialni aż do zaśnięcia po tym, jak Mama powiedziała, że Ceri ma osiemnaście lat i jest za stara, żebym mógł być jej chłopcem.

Ale ja będę udawał, że wcale nie jest taka stara – powiedziałem sobie przed pójściem spać. I ona też musi mnie lubić, skoro nie powiedziała Kanonikowi, że kradliśmy z tym chłopczykiem agrest.

Kurczę, naprawdę nie wiem, co by na to powiedział Kanonik. Czasami potrafił się wściekać. Widziałem go raz rozwścieczonego, choć nie wiem z jakiego powodu, ale nikomu nie zdradziłem, co widziałem, bo traktowałem go jak dobrego przyjaciela, odkąd dał mi sześć pensów za nieudane czytanie. Nie był rozwścieczony w ten sposób, co Preis Uczyciel w Szkole. Ale, kurczę, i tak się przeraziłem. To była księżycowa noc, taka jak dzisiaj, a ja poszedłem na Plebanię po Mamę, gdy było już późno. Zobaczyłem go, gdy szedłem ścieżką zaraz po tym, jak minąłem bramę, bo nie zaciągnęli żaluzji w oknach gabinetu i tam właśnie był.

Na palcach podszedłem bliżej domu i ukryłem się za drzewem, żeby zajrzeć przez okno do środka i cały trząsłem się jak liść ze strachu, że mnie odkryją. Spacerował bez przerwy w tę i z powrotem, w tę i z powrotem, z jednego końca gabinetu na drugi i uderzał się po głowie pięściami. Żebyście widzieli jego twarz! Jego oczy wyglądały tak, jakby miały zaraz rzucać błyskawice, siwe włosy miał rozwichrzone, a nie gładko zaczesane jak zwykle, a blizna koło ust wyglądała, jakby ktoś właśnie dotknął jej rozgrzanym pogrzebaczem.

Był w pokoju sam, ale usta poruszały mu się, jakby był w trakcie jakiejś wielkiej kłótni. Myślałem, że dostanę zawału, gdy raz podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Byłem pewien, że mnie zobaczy. Ale jego oczy nie wyglądały tak, jakby w ogóle na kogoś patrzyły, tylko jakby miały zaraz rzucać błyskawice, a przecież była piękna księżycowa noc, tyle że drzewa zasłaniały światło. Gdy podszedł do okna, usta nadal mu się poruszały, ale nie słyszałem nic a nic, widziałem go tylko, jak gdyby mówił: do nagrody wzniosłegowezwaniabożego wchrystusiejezusie. Ale może mówił coś innego. Gdy tylko obrócił się plecami do okna, wybiegłem zza drzewa i po chwili byłem już przy kuchennych drzwiach.

Co z tobą, kochanie? – zapytała Nel po tym, jak otworzyła mi drzwi, posadziła przy ogniu i przyniosła kanapkę – Jesteś blady jak trup. Zobaczyłeś ducha, czy co?

Nie, skądże znowu – powiedziałem, wcinając chleb – Tylko takie staruszki jak pani widują duchy.

Ale później, kiedy siedziałem na krześle, licząc kafle i myśląc o tym, jak zabrudzilibyśmy z Huw i Moiem podłogę grą w klasy, one siedziały we trzy przy stole i rozmawiały o czymś cichutko.

O niczym nie wspomniałem Mamie w drodze do domu, dobrze też, że nie zaglądałem do papierowej torby, bo Mama tego dnia nie sprawiała wrażenia zmęczonej, jak to zwykle bywało. I rozmawiała ze mną tak, jakbym był już duży i wszystko rozumiał.

Wiesz, co teraz opowiadają w Miasteczku te wstrętne kanalie? – odezwała się, kiedy dochodziliśmy do bramy na Nowej Drodze.

Nie wiem, Mamo – powiedziałem.

Mówią, że to Bóg jest winien Wojny. A przecież wielu z nich chodzi do Kościoła. Dziś po południu na Plebanii działy się straszne rzeczy. Cześć z nich przyszła do Kanonika i oświadczyła mu, że nie pojawią się więcej w pobliżu Kościoła, dopóki Wojna się nie skończy.

No co ty, Mamo.

Tak było. A Nel mówi, że za tym wszystkim stoi ten stary ramol z Niebieskiego Dzwonu.

Kto, Ojciec Joniego Beczki Piwa?

On, on, ten stary gałgan. On i Joni Wilias Golibroda. Ale oni nie przyszli z tamtymi na Plebanię, o nie. Niech inni mówią za nich, starych pleciuchów, podczas gdy oni chowają się za swoimi beczkami piwa Pod Niebieskim Dzwonem. Oczywiście.

No co ty, Mamo.

Tak, tak, a potem pójdzie tych dwóch do Komunii w niedzielę, tak samo bezczelnie, jak ta cała Gres Elin. Ale dostało im się dzisiaj od Kanonika. Oj, przywołał ich do porządku, tak mówi Gwen. Podsłuchała, jaką dał im nauczkę, gdy wnosiła herbatę. Och, trzeba ci było słyszeć, co im powiedział Kanonik.

Co powiedział, Mamo?

Och, nic takiego. Nieważne, co powiedział. Włóż klucz do zamka. To całe pranie jest dzisiaj strasznie ciężkie. Zaraz się pod nim załamię.

I po przyjściu do domu nic więcej nie powiedziała, tylko kazała mi się pośpieszyć i zjeść kolację, tak żebym był już w łóżku, gdy ona będzie prasować. Więc poszedłem spać, myśląc ciągle o Kanoniku, jak dał im nauczkę, i jak później, kiedy zaglądałem przez okno gabinetu dam nauczkę sam sobie. A ja obiecałem sobie, że następnego dnia w szkole spiorę na kwaśne jabłko Joniego Beczkę Piwa, za to, że jego ojciec powiedział ludziom w pubie, że to Bóg ponosi winę za Wojnę.

Może to właśnie spowodowało, że Preis Uczyciel przestał chodzić do Niebieskiego Dzwonu codziennie podczas przerwy w lekcjach od tego dnia, gdy Kanonik przyszedł do Szkoły i powiedział, że Mały Bob Syn Uczyciela zginął na Wojnie. Kurczę, nigdy nie zapomnę tamtego dnia. Było już po przerwie i Preis Uczyciel wrócił z Niebieskiego Dzwonu z czerwoną twarzą, ale w świetnym humorze, tak że nikomu nie przywalił.

Akurat opowiadał nam o Dojczach, którzy rozrywają piersi kobiet bagnetami i przekrajają małe dzieci na pół, poczynając od krocza, gdy za oknem od strony Cmentarza przemknął nam Kanonik. Po chwili wszedł do środka przez drzwi i usiadł przy biurku tak cichutko, że Preis wcale go nie usłyszał, a potem położył swój płaski kapelusz z rondem na biurku i tak siedział, ocierając pot z czoła wielką, białą chustką. Preis nie zauważył go, chociaż wszyscy przestaliśmy słuchać i wlepialiśmy wzrok w Kanonika. Obrócił się dopiero, gdy usłyszał kaszlnięcie.

Wtedy przestał opowiadać nam o Dojczach i podszedł bardzo wolno do krzesła, na którym siedział Kanonik. Gdy Kanonik podniósł się, był dwa razy wyższy od Preisa Uczyciela i długo rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami, a Kanonik prawą ręką ujął jego dłoń, a drugą położył mu na ramieniu. A my nie mogliśmy zrozumieć, co się dzieje, aż wreszcie Kanonik usiadł z powrotem na krześle i jeszcze raz otarł pot z czoła chusteczką, a Preis Uczyciel podszedł do nas bardzo powoli i powiedział, że Mały Bob Syn Uczyciela został zabity przez Dojczów.

A kiedy nagle upadł na kolana i złożył ręce jakby miał zamiar odmówić „Ojcze nasz”, przestraszyliśmy się na dobre. Oczy miał zamknięte, a łzy spływały mu po policzkach. Kurczę, w życiu nie zapomnę, co wtedy powiedział. Poszedłem ze Szkoły prosto do domu i nie ruszyłem się stamtąd, dopóki nie nauczyłem się tych słów, tak że później Bob Mleczarz dał mi sześć pensów w Szkółce Niedzielnej za wyrecytowanie wszystkiego płynnie i bez jednego błędu.

Bóg jest ucieczką i siłą moją – zaczął mówić Preis z zamkniętymi oczami, zalany łzami – ratunkiem we wszelkim ucisku najpewniejszym. Przetoż się bać nie będę, choćby się poruszyła ziemia, choćby się przeniosły góry w pośrzód morza; Choćby zaszumiały, a wzburzyły się wody jego, i zatrzęsły się góry od nawałności jego. Strumienie rzeki jego rozweselają miasto Boże, najświętsze z przybytków najwyższego. Bóg jest w pośrodku jego, nie będzie poruszone; poratuje go Bóg zaraz z poranku. Gdy się wzburzyli narodowie, a zatrząsnęły się królestwa, Pan wydał głos swój, i rozpłynęła się ziemia. Pan zastępów jest z nami; twierdzą wysoką jest nam Bóg Jakubów. Pójdźcie, oglądajcie sprawy Pańskie, jakie uczynił spustoszenie na ziemi; Który uśmierza wojny aż do kończyn ziemi, łuk kruszy, i oręże łamie, a wozy ogniem pali. Mówiąc: Uspokojcie się, a wiedzcie, żem Ja Bóg; będę wywyższony między narody, będę wywyższony na ziemi. Pan zastępów z nami; twierdzą wysoką jest nam Bóg Jakubów.

Gdy tego słuchałem, przewracało mi się w żołądku. Kurczę, szkoda go, nie? – szepnąłem do Huw, który siedział obok.

Aha – powiedział Huw – ale powiedz, jak on może płakać z zamkniętymi oczami?

Nie wiem, stary.

Ja też nie.

W życiu byśmy się nie spodziewali, Huw i ja, że będzie to ostatni raz, kiedy widzimy Kanonika. Następnej niedzieli nie było go w Kościele, następnej też nie ani następnej. A w kolejny wtorek zobaczyliśmy go już w trumnie.

Stała właśnie tam, w gabinecie, z tym, że było to w środku dnia i słońce prażyło, kiedy szliśmy z Chórem od Kościoła, przez Cmentarz i na Plebanię, potem raz dookoła trumny, a potem z powrotem z Plebanii do Kościoła i na Cmentarz przez tę Drogę Pocztową. Usta miał zaciśnięte, jak to zawsze bywało, kiedy skończył przywoływać do porządku za pulpitem albo na próbie Chóru.

Kurczę, szkoda, że nie mogłem pójść z wami na pogrzeb – powiedział Moi, gdy opisaliśmy mu, jak Kanonik wyglądał w trumnie.

Bo Moi chodził do Kaplicy i nie mógł przyjść na pogrzeb. Wolno było iść tylko chłopakom z Chóru.

Poza tym Mama miała rację, gdy powiedziała, że w Niebie nie będzie miał blizny koło ust. Nie było po niej ani śladu, kiedy przyjrzałem się twarzy Kanonika, mijając trumnę w gabinecie.

Huw, widziałeś tę bliznę, którą zawsze miał koło ust? – zapytałem.

Nie – odpowiedział Huw.

Ja też nie.

Pewnie po prostu umarła razem z nim – powiedział Huw.

Ale co do Mamy, kurczę, myślałem, że odjęło jej rozum tego dnia, gdy Mały Owen Węglarz krzyknął, mijając nasz dom, że Kanonik zmarł na Plebanii. I od tej pory jakoś nic już nie było tak samo. Nigdy więcej nie poszła prać na Plebanię dla Pastora Huwsa, który przyszedł po Kanoniku.

Ale najdziwniejsze ze wszystkiego było to, że Kanonik nigdy się nie dowiedział, że John Elwyn Brat Ceri nie żyje, a John Elwyn także nie miał pojęcia, że umarł Kanonik. Kanonik zmarł w piątek, i w piątek przyszedł na Plebanię telegram z wiadomością, że Johna Elwyna zabili Niemcy, zupełnie jak Małego Boba Syna Uczyciela. Co więcej, ci dwaj byli w tym samym wieku i byli wielkimi przyjaciółmi, tak samo jak ich ojcowie, Kanonik i Preis Uczyciel.

Ale wszyscy na pogrzebie wiedzieli z całą pewnością, że Kanonik i John Elwyn umarli niemal w tym samym momencie, a potem było tak, jak gdyby grzebano ich razem, tyle że Johna Elwyna tam nie było. I gdy położono kamień nagrobny, imię Johna Elwyna znajdowało się na nim pod nazwiskiem Kanonika, całkiem jakby leżał razem z ojcem.

Kurczę, żal mi było Ceri na pogrzebie. Jakiś nieznajomy podtrzymywał ją za ramię, a ona zanosiła się płaczem. Ale nie mogłem dojrzeć jej twarzy, bo schowała się za czarną woalką, spod której widać było tylko, jak wyciera nos chusteczką.

Zaciągnęli żaluzje, inaczej na pewno zobaczyłbym stąd Azariasza Jenkinsa w gabinecie. Ciekawe, czy przechadza się w tę i z powrotem i przywołuje samego siebie do porządku, tak jak Kanonik dawno temu.

Nie narobię sobie kłopotów, przechodząc przez Most przy Stajniach, chociaż mamy księżyc w pełni. Ani śladu po Moiu, w domu nie palą się żadne światła. Kurczę, może gdybym poszedł tamtą drogą, to duch Wujka Moia wyszedłby mi na spotkanie. Lepiej pogwizdywać, mijając Most przy Stajniach, a najlepiej trzymać się cały czas Drogi Pocztowej.

VIII

Czy to właśnie jest Głos? A może to tylko wiatr gwiżdże przez Wyłom w Dolinie?

Jam jest Królową Snowdonu, Oblubienicą Pięknej Istoty. Spoczywam w łożu mego wniebowstąpienia, wiecznie wyczekująca, nieustannie przy nadziei, zawsze w nieruchomej godzinie oczekiwania narodzin.

Uda moje obłapiają mgłę, a piersi moje pieszczą obłoki bezwstydne w swojej niskości; one zasię poznają dotykiem skrytość nagości mojej, upajają się cudami onej głębi i wstępują nazad w nicość, pełne rozkoszy przepojonej winą.

Zniewoliłeś mnie, zniewoliłeś mnie, Miły Mój; a zatem i ja korzę się przed wolą twoją; oto, z każdym tchnieniem pożądam ciebie.

Gdybym mogła, wyciągnęłabym ręce ku Niebu, by błagać o ciebie, moja Piękna Istoto; lecz ręce me sporządzono z gliny na niewolnice ziemi.

Pragnęłabym wznieść dłonie moje żebracze ku niebieskiemu sklepieniu i upraszać jego zmiłowania; lecz przykazane im orać młodą rosę dokoła miejsca mego odpocznienia.

Przebudziłabym się, gdyby tego zapragnął Miły Mój; a oczy moje, gdybym go ujrzała, rozgwieździłby blask pożądania; lecz nic przecię nie uniesie powiek moich z nieodpartego snu, bym mogła widzieć jego chwałę i spijać piękność oblicza jego.

Wyszłabym mu na spotkanie, krocząc po stopniach wiatru; lecz nie poruszą się stopy, których spuścizną są okowy skał.

Wielkie wichry burzą się ponad mym bezwładem, a deszcz omywa, ale nie oczyszcza; lecz zali nie masz zmiłowania w słońcu, zali nie masz litości w wiosennych wietrzykach?

Ich drobne przyrzeczenia drażnią mnie, uszy moje drętwieją na dźwięk ich pustych obietnic; nozdrza wypełnia aromat ich wątłych pragnień.

Ona zasię, luna, księżyc mojego noco-dnia, przebija się przez sen mój swoim cichym śmiechem; i z zazdrości, iż sama trwa w niemocy, rzuca światło swego gniewu na płodność mego żywota.

Przybądź znowu, moja Piękna Istoto, przybądź znowu i weź mnie, zanim słońce powróci z miejsca swego odpocznienia, zanim przekazi nam beczenie jagnięcia; posiądź całkowicie swoją wybraną, nim dogaśnie płomień księżyca; spraw dla mnie ucztę weselną mojego popołudnia.

Ja zasię ofiaruję ci znowu moje całopalenie; i dym z kadzideł moich wzniesie się aż do twego przybytku.


Przez mrok spowijający oczy moje przenika blask jutrzenki i napełnia mnie szczęściem; gdyż po południu przybędzie mój pierworodny.

Ramiona moje nie obejmą go, stopy nie poprowadzą w pierwszych przechadzkach; lecz wykarmią go moje piersi, a jego pocałunek ogrzeje policzki moje.

Pokażę mu wolność wysokich i niskich szlaków; dzięki mnie posiądzie wszystką umiejętność o niewolniczych sztuczkach ziemi.

W jego wnętrznościach nasadzę moje tęsknienie; a w mieście czaszki jego wybuduję wieże nadziei.

Kąciki jego oczu wypełnię ukrytymi źródłami mych łez; i wydobędę od słońca i księżyca jego udział w śmiechu.

Kształt jego piękniejszym będzie niż dzień niewidzialny; potężniejsza od wichru będzie siła w jego biodrach.

Wypchnę jego młodość z własnego żywota jako zdobywcę; i przykażę mu odejść podbijać świat.

Cnota piersi moich będzie mu światłem na ścieżkach; mądrość z gliny mojej poprowadzi go na najdalsze krańce ziemi.

Królowie i książęta pokłonią się przed jego obliczem; a w hołdzie dlań podniosą głos wysoko nieprzebrane tłumy.

Będzie miał prawo do krain i królestw całych; i wielkie będą igraszki w jego pałacach.

Uczynię, że nieprzyjaciele jego padną na twarz, prosząc o łaskę; a panny o jasnych obliczach będą błagać o jego wargi.

Imię jego podawane będzie z ust do ust; zaś uczynki jego przeświecać będą księgi układane przez bardów.

Ja zaś weselić się będę jego zwycięstwami; wezwę chmury na niskościach, aby święciły jego tryumf.


Nadeszło popołudnie; miękkie fale wiosennych wietrzyków opływają moją brzemienność.

Szepczą mi do uszu i nozdrzy okruchy snów swoich; lecz nie niosą żadnej wieści o moim pierworodnym.

Słońce zaplata swą niemotę wokół powrozów warkoczy moich; a jego pot milcząco roni łzy na moje czoło.

Lecz pot narodzin znowu nie przyszedł, by napełnić mnie radością; skurcze rozwiązania nie rozradują moich wnętrzności.

Męczy mnie pragnienie; lecz nie pragnę niczego poza pokutą strug deszczu.

Ziemia weseli się; lecz godzina mojego wesela znowu nie nadeszła.

Po wzgórzach mego rozczarowania poskakują jagnięta; beczą żałośnie i proszą o swoje przyrodzone prawa.

Ich muzyka podrażnia krawędzie obłoków na dnie; lecz jagnię mojego szczęścia nie porusza się i nie ozywa.

Długoż, długoż przyjdzie mi czekać na swój czas?; długoż będą niebiosa skąpić mi zieloności swej łaski?

Długoż będą góry potrząsać szczytami w odmownym geście; a pagórki śmiać się wzgardliwie z bezdzietnej?

Długoż mam przemierzać jałowe równiny żywota mego?; długoż drzewa palmowe obietnicy mojej pozostaną ukryte ze widnokręgiem?

Na próżno wołam swego pocieszyciela; głucha jest ziemia, głusi jej bogowie i niemi są miłośni posłańcy Pięknej Istoty.

Spoczywam w łożu swego upokorzenia; i błagam o samotnię pośród samotności nocy.


Długie jest nocne czuwanie; a moja samotnia nie stanowi ucieczki przed wściekłością luny.

Jej śmiech uderza w ślepe powieki moje; a bladość jej przeszywa głębie mego zniewolenia.

Nadzieja wszak nie umarła; słońce niechybnie zatriumfuje i nic przecię nie wstrzyma nadejścia jasnego świtu.

Izali Piękna Istota nie powróci jako złodziej w nocy, by mnie pocieszyć? Zali nie usłyszę miarowego głosu jego kroków na dnie doliny?

On nadejdzie, on nadejdzie; a księżyc skryje za niskimi chmurami swe zazdrosne oblicze.

Ja zasię, kiedy on powróci, powitam go niewzruszonymi piersiami mego panieństwa; poznam jego wargi, chociaż przychodząc, przyjmie postać mego utraconego pierworodnego.

Oblubienica jego będzie mu Matką; i syn sam przyjmie swoje pierworodne prawo.

Księżycowe ognie odpłyną z mych ciężkich powiek; ciemność nadejdzie, by spocząć na ciemności; i z tejże nocy, gdy leżę przykuta do łoża, na moją samotnię spłynie światło.