schwob_logo

schwob

marcel
The World's Best Unknown Books
17 03 2015

Tytuł: Henri Guigonnat - Diablica na Litwie

Henri urodził się w 1947 lub 1948 roku

Barbara Wright

(z korespondencji z Agnieszką Taborską i w przekładzie tejże)

Londyn, 24/25 luty 1999
(…) Henri urodził się w 1947 lub 1948 roku w bardzo mieszczańskiej rodzinie w Tarbes. Nie mam żadnych zapisków na ten temat, pamiętam tylko, co mi czasami opowiadał. Przyjechał studiować do Paryża w wieku siedemnastu albo osiemnastu lat, czy jednak i co studiował, nie mam pojęcia. Związał się z awangardą, artystyczno-anarchistyczną cyganerią paryską tego czasu, złożoną, zdaje się, w dużej części z homoseksualistów. O ile wiem, dość długo wiódł z innymi awangardowymi artystami wariackie życie, wiecznie bez grosza. Jego pasję stanowiły książki. Zawsze był jednak znerwicowany, nie miał żadnego zmysłu praktycznego i nie był w stanie wykonywać najprostszych codziennych czynności, z wyjątkiem gotowania spaghetti. Opowiadał mi, że Robert Pinget załatwił mu pierwszą pracę, chyba w wydawnictwie Flammarion, ale nigdy nigdzie nie udawało mu się utrzymać, może zresztą wcale nie chciał, choć równało się to biedowaniu. W Paryżu przyjaźnił się z surrealistyczną malarką Leonor Fini, która miała duży dom na Korsyce i zapraszała do niego na wakacje znajomych. W 1971 czy 1972 roku zaprosiła Henri’ego, który tak się przejął, że jako jedyny gość nie przyjechał pracować – reszta cały czas pisała lub malowała – że postanowił napisać książkę. I tak powstała Diablica na Litwie. (Miał zresztą kiedyś ukochaną kotkę o imieniu Diablica. Nie wiem, jak się nią zajmował, ale bardzo przeżył jej śmierć.) Diablica wyszła w wydawnictwie Flammarion w 1973 roku i dostała świetne recenzje, choć nie mam pojęcia, czy dobrze się sprzedawała. Gdy New Directions zamówiło u mnie wewnętrzną recenzję, napisałam, że to piękna, wspaniała, cudowna książka. Minęło trochę czasu… aż kilka lat później, gdy wreszcie tę recenzję przeczytali, spytali mnie, czy chciałabym Diablicę przełożyć. Odpowiedziałam, że… Tak! I angielski przekład ukazał się w 1985 roku. Prawie zawsze zwracam się do „moich” autorów z różnymi pytaniami na temat tekstu. Napisałam więc i do Henri’ego, który mi odpowiedział i szybko zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi, choć znaliśmy się tylko z listów. Henri wciąż powtarzał, że musimy się spotkać, gdy będę w Paryżu, a ja bałam się tego spotkania, nie chcąc go rozczarować, bo listownie staliśmy się już sobie tak bliscy. Dałam mu jednak znać, gdy wybierałam się do Paryża na początku 1985 roku. Pracowałam wówczas nad przekładem dla „wielkiego” doktora Jeana Hamburgera, który zostawił mi swoje mieszkanie (…). Tuż obok, przy ulicy Grégoire de Tours, na nędznym stryszku (na którym zresztą nigdy nie byłam) mieszkał Henri. Umówiliśmy się w kawiarni przy ulicy de Buci. Henri zjawił się z pięknym bukietem irysów i wkrótce się okazało, że rozumiemy się tak samo dobrze, jak rozumieliśmy się w listach. Byłam szczęśliwa, że mam WŁASNE mieszkanie i mogę w sklepiku na rogu kupować smakołyki, po czym zapraszać przyjaciół – Henriego, czy Pingeta – na wykwintne kolacje. Pamiętam, że raz wypiliśmy z Henrim trochę za dużo porto. Wkrótce potem Henri stwierdził, że nie może dłużej utrzymać się bez pieniędzy w Paryżu, więc, nie mając wyboru, przeprowadził się do starej matki mieszkającej w wielkim, zimnym domu w Tarbes. Nie było jednak między nimi żadnego porozumienia, Henri nienawidził Tabres i mieszkającego w tym samym domu mieszczańskiego rodzeństwa, więc bardzo cierpiał. W Tarbes nie miał żadnych prawdziwych przyjaciół, nie mógł albo nie chciał znaleźć pracy, cały więc chyba czas spędzał na lekturach i bombardowaniu przyjaciół listami. Mnie też bombardował… Jego pismo stawało się coraz bardziej nieczytelne i nawet znajomi Francuzi nie mogli go odcyfrować… Nie wiem, po co Ci to wszystko piszę… Nie ma to żadnego związku z Diablicą, choć może i ma. Henri był pewnie biseksualistą. Bez przerwy pisał mi, jak wstrząsnęła nim śmierć Leonor Fini, zmarłej kilka lat temu. (…) Niedługo potem zachorował na cukrzycę i przestał pić, twierdząc w listach, że przyszło mu to całkiem łatwo… Później umarła mu matka, zamknąwszy się w sypialni, tak że Henri musiał wzywać straż pożarną… Mieszkał teraz sam, bez grosza, w wielkim, zimnym domu… Wpadał w coraz głębszą depresję, a ja miałam wyrzuty sumienia, że nic nie mogę dla niego zrobić, nawet trudno mi było odpisywać na wszystkie listy. Aż wreszcie latem zeszłego roku (a może było to dwa lata temu) zadzwonił do mnie z Paryża Thierry Kunzl z wiadomością, że Henri zażył zbyt dużą dawkę leków na cukrzycę i zmarł w szpitalu. Oboje byliśmy pewni, że to samobójstwo. Tym bardziej, że skończył właśnie pięćdziesiąt lat i urodziny spędził samotnie… Tragiczna historia. Wszyscy go namawiali do napisania następnej książki, przez wiele lat próbował, ale bez skutku. Podczas naszych spotkań był zawsze czarujący. Znalazłam właśnie jego zdjęcie z młodzieńczych lat w Paryżu, na którym napisał: „je me souviens d’une lettre où tu me disais que j’étais ‘joyeux’” (…). Gdy go poznałam, już tak nie wyglądał – nie miał takiej fryzury. Jeszcze jedną jego zaletą było to, że ubóstwiał Nathalie Sarraute. Strasznie się męcząc nad przekładem ICI, słałam mu listy z mnóstwem drobiazgowych pytań, na które starał się jak najdokładniej odpowiadać. Była to dla mnie wielka pomoc. Biedny Henri. Bardzo by się cieszył z przekładu na polski. Kilka lat temu jakiś amerykański reżyser chciał robić film na podstawie Diablicy, wydawało się, że jest tym projektem ogromnie przejęty, ale oczywiście nic z tego nie wyszło. (…)
Londyn, 31 styczeń 2000
(…) Szkoda, że Henri nie wie, że przekładasz go na polski, który dla nas, barbarzyńców z dalekich krajów, niewiele się przecież różni od litewskiego. (…)

Barbara Wright (1915-2009), wybitna tłumaczka na angielski francuskiej literatury z kręgu dadaistyczno-surrealistycznego. W jej przekładach ukazały się między innymi Manifesty dadaistyczne Tristana Tzary, Ubu król i Nadsamiec Alfreda Jarry’ego, Ćwiczenia stylistyczne, Pierrot mon ami i Zazi w metrze Raymonda Queneau, Quelqu’un Roberta Pingeta, Leonardo miał rację Rolanda Topora i Diablica na Litwie Henriego Guigonnata. Dzięki jej wieloletniej współpracy z takimi wydawnictwami jak New Directions, czy założony przez Franciszkę i Stefana Themersonów londyński Gaberbocchus, angielskojęzyczni czytelnicy mogli poznać dużą część francuskiej literatury awangardowej.
Powyższe fragmenty ukazały się pierwotnie na łamach „Literatury na świecie” (03/2000).